Czy efekt jo-jo na prawdę istnieje i czy jest efektem błędów popełnianych przy wyborze diety?

Efekt jo-jo, czyli zmora każdej odchudzającej się osoby. Czym on jest? Jak wiadomo, by stracić 1 kilogram tkanki tłuszczowej musimy uzyskać deficyt energetyczny rzędu ok 7200 kcal. Jednym słowem musimy zjeść mniej energii niż potrzebujemy – albo zwiększyć aktywność fizyczną – 7200 kcal to ok. 10-15 godzin biegania, 20-30 h spacerowania czy 12-15 godzin spędzonych na ćwiczeniach fitness. Prosta matematyka. Musimy przy tym pamiętać, że organizm nie lubi pozbywać się swoich zapasów energetycznych – broni się więc efektem jo-jo!

Zacznijmy od początku. Według badań naukowych tylko w wieku niemowlęcym występuje ilościowy rozrost komórek tkanki tłuszczowej, po osiągnięciu ok. roku tylko zwiększamy ich rozmiar. Organizm na drodze ewolucji wyrobił w sobie kilka ciekawych mechanizmów mających go bronić przed zagłodzeniem. Powszechnie wiadomo, że człowiek pierwotny czy późniejszy kolonista, sarmata czy chłop nie miał dostępu do supermarketu czy barów szybkiej obsługi. Na swoje jedzenie musiał zapracować w polu, na polowaniu lub stoczyć o nie bitwę – w czasach urodzaju nie był to problem, gorzej w okresach wielkiego głodu! Gdyby nie odkładał tkanki tłuszczowej jako najlepszego źródła energii, to umarłby z głodu! To fakt historyczo-dietetyczny! Co się dzieje w organizmie gdy nie jemy (albo dieta posiada za duży deficyt energetyczny)? Po pierwsze działają mechanizmy GŁODU! Skurcza się nam żołądek – klasyczne burczenie. Spada nam stężenie glukozy we krwi, a to daje spadek energii (mamy wyrzut greliny), zaczynamy więc marzyć o ciepłym chlebie z masłem lub też staje nam się zimno – nie działa sddp. Tak funkcjonuje nasz mózg – a jak funkcjonuje spalanie tkanki tłuszczowej?

Najpierw (zakładając niejedzenie) wyzbywamy się glikogenu i części wody (glikogen łączy na 1 cząsteczkę ok. 2g wody), dlatego tak efektownie chudniemy w przeciągu kilku pierwszych dni. Następnie wchodzimy w cykl glukoneogenezy (o tym mechanizmie wkrótce), by w końcu wejść w ciała ketonowe (efektywne spalanie tkanki tłuszczowej), a na końcu mięśnie. Należy jednak pamiętać, że wejście w tak efektowną ketozę, to co najmniej kilka dni – jak nie kilka tygodni wycieńczenia dla organizmu, jak również o drugim aspekcie, jakim jest pozbywanie się masy mięśniowej – przecież każdy kilogram kosztuje dużo energii.

Na czym polega ten efekt jo-jo? Ucinamy energię przez pierwszy okres, organizm mówi wszystko by tego nie robić (sygnały), gdy go nie słuchamy, to tnie nam masę mięśniową (o ile nie ćwiczymy – a tego nie robimy, bo nie mamy siły).
Kolejny etap to zrzucanie tkanki tłuszczowej, ale nie pozbywanie się ilości komórek tłuszczowych. Po osiągnięciu wymarzonej masy ciała robimy sobie nagrodę (czekolada, lody, fastfood) i organizm łapie wiatr w żagle. Co robi? Zaczyna odkładać tkankę tłuszczową (przecież znowu będzie nas głodził/a – myśli o nas). Wracamy do wcześniejszej diety, ale nasze CPM spada, przez co mamy coraz więcej tkanki tłuszczowej i coraz mniej mięśni! Cykl się powtarza i z każdym kolejnym razem działa coraz gorzej – mniej chudniemy, adaptujemy się do niejedzenia – może warzymy mniej, ale jesteśmy więksi objętościowo – a boczki wylewają nam się ze spodni (albo boczki naszych boczków). Dlaczego? przecież tkanka tłuszczowa jest 2 razy większa objętościowo od masy mięśniowej. Należy więc pamiętać o tym, aby odchudzać się z głową i robić to racjonalnie. Wtedy mamy gwarancję braku efektu jo-jo, a przecież na stabilizacji wagi nam najbardziej zależy.